Jako nonkonformista i cynik jesteś przeciwko wielu, a jak wynika z samej definicji ww. słów, jesteś przeciwko większości. Znacznej większości. Dlatego jeżeli nie wejdziesz w odpowiednie środowisko, a prędko tego z pewnością nie zrobisz, to będziesz otaczał się ludźmi, którzy za wszelką cenę będą starali się Ciebie zburzyć i sprowadzić do swojego poziomu. Musisz być twardy i się nie dać. Nie zawsze w stu procentach to się udaje, ale po nabraniu wprawy niemalże nic Cię nie rusza, a przynajmniej emocje Tobą nie władają. Kontrolujesz sytuację. To, co jest w tym temacie najciekawsze, to nie to, że ktoś chce Cię zniszczyć, czy sprowadzić do swojego poziomu. Najciekawsze jest to, że Ty dobrze wiesz, że prędzej, czy później nastąpi ten moment, że Ci się uda, zapracujesz na to, na co pracujesz obecnie. A ta osoba nadal będzie w swoim bagienku.
Tutaj pojawia się prawdziwy dylemat. Napluć swojej matce w twarz? Powiedzieć przyjacielowi "fuck you"? Jak potraktować osobę, która nie wierzyła w was nigdy przed "sukcesem", kiedy już ten sukces odniesiecie i wzbijecie się na wyżyny? Moim zdaniem trzeba się odwrócić, pójść w swoją stronę i już nigdy nie wchodzić sobie w drogę. Jeżeli ktoś Cię ogranicza, sprawia, że czujesz się źle i chce tak naprawdę Cię zniszczyć, to wtedy nie ma to znaczenia, czy robi to Twój wróg, Twoja matka, Twój ojciec, czy przyjaciel. Ta osoba CHCE CIĘ ZNISZCZYĆ! Widzisz to? Co z tym zrobisz? Dasz się opluwać? Ile będziesz się oszukiwał, że pada deszcz, kiedy ktoś pluje Ci prosto w ryj? "Ale ta osoba, ma dobre intencje". Co Cię to obchodzi? Dobre intencje? Wk*rwiając Cię każdego dnia i podcinając Ci skrzydła? "Ale to moja matka, bla, bla, bla...". Prostytutka też kiedyś była dziewicą. Intencja nie ważne jaka, ale prowadzi do TWOJEJ DESTRUKCJI! Zastanów się kogo życie jest dla Ciebie ważniejsze. Kogoś, kto obdarza Cię pseudo miłością, nazywając się "matką", bo przecież masz co jeść i w co się ubrać? Czy Twoje własne, gdzie możesz sięgnąć czego tylko, k*rwa chcesz?
Pewien człowiek znalazł jajko orła. Zabrał je i włożył do gniazda kurzego w zagrodzie. Orzełek wylągł się ze stadem kurcząt i wyrósł wraz z nimi. Orzeł przez całe życie zachowywał się jak kury z podwórka, myśląc, że jest podwórkowym kogutem. Drapał w ziemi szukając glist i robaków. Piał i gdakał. Potrafił nawet trzepotać skrzydłami i fruwać kilka metrów w powietrzu. No bo przecież, czyż nie tak właśnie fruwają koguty? Minęły lata i orzeł zestarzał się. Pewnego dnia zauważył wysoko nad sobą, na czystym niebie wspaniałego ptaka. Płynął elegancko i majestatycznie wśród prądów powietrza, ledwo poruszając potężnymi, złocistymi skrzydłami. Stary orzeł patrzył w górę oszołomiony. – Co to jest? – zapytał kurę stojącą obok. – To jest orzeł, król ptaków – odrzekła kura. – Ale nie myśl o tym, ty i ja jesteśmy inni niż on. Tak więc orzeł więcej o tym nie myślał. I umarł, wierząc, że jest kogutem w zagrodzie.
Dzisiaj nieco bardziej wulgarnie i chaotycznie, ale za to prosto z serca. Tuż po tym, jak wyśmiała mnie moja własna matka. Dziękuję za docenianie moich starań i działań...
Do zobaczenia!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz